DZIECI NA SMYCZY

Wracając dzisiaj rano samochodem ze szkoły byłam świadkiem pewnej sceny.
Chodnikiem szła mama z synkiem takim około 3-letnim. Nic w tym szczególnego gdyby nie to, że prowadziła go na dziecięcej smyczy. Widok tutaj normalny.
Akurat stałam w korku do świateł więc miałam czas aby poobserwować.
W pewnym momencie chłopczyk wbiegł na trawę, schylił się chcąc podnieść zapewne kamyk, kijek lub zerwać kwiatka. Co na to mama? Mama w brutalny sposób pociągnęła za smycz dosłownie jak psa. Chłopczyk zwiesił głowę i poszedł dalej.
Och jak się zbuntowała moja "montessoriańska, nauczycielska" natura.
Miałam ochote wysiąść z auta i zdrowo nagadać mamie, która nie ma zielonego pojęcia co właśnie zrobiła. Zabroniła temu swojemu synowi poznawać świat. A może on właśnie w tym momencie chciał się czegoś nauczyć.
Ja wiem dla niektórych rodziców smycz to takie ułatwienie, taka pomoc bo dziecko żywe, rozbiegane...
Jestem mama trójki i wcale nie żadnych grzecznych aniołków. Kto zna potwierdzi.
Wiktoria i Dominik to takie ruchliwce zawsze ich wszędzie pełno. Zawsze gdzieś pędzą, gdzieś gonią. Zawsze w ruchu. Ciężko było za nimi nadążyć. Ale ten "trudny" okres mija i nie warto wiązać dzieci smyczą. Nie warto ograniczać im wolność. One są tak ciekawe świata.
To tacy mali odkrywce!
Nigdy smyczy nie używałam i używać nie będę.
A co Wy na ten temat myślicie?
A co na to mamy bliźniaków albo trojaczków? To dopiero wyzwanie.

Etykiety: ,